Padam.

Zniknęłam, cofając się z euforii, radości i wyjątkowej dla mnie energii wgłąb. Otępienie gniewnie zaciska szczęki. Będzie ciągnąć się, aż podejmę wyzwanie, by się opamiętać i realizować dziś, nie jutro. Wieczne jutro, które nie następuje przez lata, niewielki progres jest wypierany przez regres, spektakularnie i z hukiem. Przyklaskuję, patrzę z drwiną na swoje postępowanie stając z boku, a dalej nie widzę rozwiązania, drogi, choćby wskazówki. Zebrała się burza, wyobrażenie wielkiego statku runęło, niewielka łódka pozostała na morzu wśród wściekłych fal. Nie korzystam z ratunku, pomoc odpływa, ale wraca uparcie. Nie walczę, nie patrzę spokojnie, biegam po pokładzie nie robiąc nic. Wzmagam fale gniewem, który mnie zalewa, jak zapewne zaleje morze. Pochłonie mnie razem z łódką, a ogień nienawiści do siebie dalej będzie mnie trawił od środka.

Maria Peszek.


Komentarze